Mało brakowało a ten post wcale by nie powstał. To, że teraz piszę to zasługa raczej mojego oślego uporu niż cierpliwości, bo z natury to ja jestem choleryk. Ale po kolei.
Wszystko zaczęło się jakieś 2 tygodnie temu, kiedy w moje ręce trafił kawałek materiału w kolorze pomarańczy i piękna melanżowa nitka.
Przed oczyma miałam piękny bieżnik w jesiennym klimacie , więc ochoczo zabrałam się do pracy.
Szybko znalazłam wzór koronki.Był on przygotowany dla kwadratowego obrusa , ale pomyślałam , że przecież mogę go sobie trochę przerobić.Przeczytałam opis wykonania i mina mi zrzedła. Koronka była naszywana. Postanowiłam, że tkaninę obdziergam półsłupkami a dalej to już wg wzoru.
Żeby brzeg robótki wyglądał schludnie wpadłam na pomysł by wyciągnąć nitki i zrobić sobie "ślad" do wbijania szydełka. Próbowałyście kiedyś wyciągać nitkę z gęsto tkanego materiału ?
Po ok. 2 godzinach miałam pokłute palce i lekkiego zeza ale materiał był przygotowany. Po szybkim przeliczeniu oczek zabrałam się za robótkę. Jakiś czas potem do mojej świadomości dotarło pytanie
- " Mamo, co dziś na obiad?" ??????!!!!!!!! Sprintem rzuciłam się w kierunku kuchni.
Do bieżnika wróciłam nazajutrz ( tym razem obiad przygotowałam wcześniej) . Dokończyłam obrębek i zaczęłam pierwszy rząd . Dwa rogi wyszły śpiewająco. Przy trzecim pojawiło się zaskoczenie. Nic do siebie nie pasowało! Sprułam wszystko i zaczęłam od nowa dokładniej licząc oczka. Dwa pierwsze rzędy poszły gładko. Doszłam do trzeciego i znów zonk.Ten ch....bieżnik uwziął się na mnie czy co? Znów prucie i mozolne liczenie oczek - niezauważenie wrócił zez .Tak doszłam do kolejnego rzędu. Kiedy znów odkryłam, że nie wszystko do siebie pasuje rzuciłam w kąt robotę a w oczach pojawiły się błyskawice.Słów, które wtedy padły nie powstydziłby się niejeden szewc.
Kiedy ochłonęłam , pomyślałam - czort z bieżnikiem, zrobię ściereczkę do kuchni. To przecież potrafię !
Wyszło mi tak :
Jednak bieżnik nie dawał mi spokoju. Znów usiadłam do pracy. Tym razem zaczęłam od ołówka i kartki papieru ( wiem, powinnam była to zrobić na samym początku ). Dokładnie narysowałam wzór i dopiero po kilkakrotnym przeliczeniu, czy na pewno wszystko gra zaczęłam szydełkować.
Każdy kolejny rząd robótki kończyłam na wdechu ( słowo daję , mogę być już poławiaczem pereł ).
W końcu- UDAŁO SIĘ !!
Oto moje dzieło. Rodziło się w bólach , ale jestem z niego dumna.
To już koniec historii. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Pozdrawiam serdecznie . Basia